Moje doświadczenie z wypaleniem zawodowym

Dla wielu osób pojęcie wypalenia zawodowego zdaje się być wyssane z palca i choć istnieje wiele badań na ten temat to problem sprowadzany jest do czczego gadania bądź słów "znów sobie coś ubzdurałaś/eś".

Jakby tego było mało mawia się, że wypalenie dotyczy jedynie sfery psychicznej. Nikt nie wspomina o wpływie na nasze zdrowie fizyczne (oprócz zmęczenia i wyczerpania). Poza tym i tak znowu sobie wszystko ubzduraliśmy.

Wypalenie zawodowe to jednak realny problem, który dotyka coraz większej ilości osób. Sieje spustoszenie w pracy, naszym życiu prywatnym, ale również i w naszym organizmie. Ciężko w to uwierzyć - jeśli sami tego nie doświadczymy. Niestety wiem, co mówię. Nie mam w zwyczaju zwierzania się, ale chciałabym byście poznali moje doświadczenia z problemem wypalenia zawodowego.


Na początku było pięknie

Kilka lat temu trafiłam do pewnej firmy konsultingowej. Pracowałam w obszarze IT i bankowości. Początkowo byłam zauroczona. I nic w tym dziwnego. Młoda dziewczyna z niewielkim doświadczeniem została przyjęta do międzynarodowej korporacji. Zaproponowano jej niezłe wynagrodzenie i liczne zagraniczne projekty. Widziałam ogromną szansę na rozwój. Przyznam, że ten stan euforii i nadziei trochę trwał.

Nie dość, że wysłano mnie na szkolenia do Luksemburga i Szwajcarii to atmosfera w firmie zdawała się być wyjątkowo rodzinna i przyjacielska. Przynajmniej tak mi się wydawało. Pracownicy byli doceniani bonusami rocznymi, oferowano im budżet na szkolenia, a raz w roku firma organizowała dla wszystkich weekendowy, zagraniczny wyjazd na tzw. "summer event" mający na celu budowanie zespołu i zacieśnianie relacji. Do tego dochodziły kolacje świąteczne i wyjścia firmowe poza godzinami pracy. Było fajnie - tym bardziej, że w Polsce nie był to jeszcze korporacyjny standard.



Lubiłam swoją pracę

Po zakończeniu obowiązkowych szkoleń i uzyskaniu odpowiedniego certyfikatu trafiłam zdalnie najpierw na jeden projekt, a po 3ch miesiącach na drugi. Chociaż obiecywano mi zagraniczne projekty "on-side" (bezpośrednio u klienta) to nie marudziłam i nie wybrzydzałam. Nie zawsze miałam wiele do roboty, ale wolne chwile spędzałam wraz z innymi na dokształcaniu się lub wdrażaniu nowych pracowników. Jakiś czas później nadszedł ten moment, gdy zostałam wybrana do projektu za naszą zachodnią granicą. Nareszcie to było COŚ. Latanie tydzień w tydzień. Praca u klienta od poniedziałku do czwartku, a w piątek w polskim biurze - z możliwością pracy zdalnej co jakiś czas. Niby męczące, ale wreszcie dużo się działo. Byłam w swoim żywiole. Wyrobiłam sobie szacunek u innych, dużo bardziej doświadczonych konsultantów - również z firm zewnętrznych. Było super.

Nie przeszkadzała mi praca po godzinach (13 godzin dziennie będąc na projektach "on-side"), życie na walizkach (mimo iż swojego Partnera widywałam niecałe 3 dni w tygodniu), nieregularne  i kupne posiłki czy też to że znałam niemalże całą obsługę hotelową po imieniu. Podejmując pracę byłam tego świadoma.



Pierwsze rysy na szkle

Dopiero będąc jakiś czas na projekcie poza biurem zaczynałam otwierać oczy. I przecierałam je ze zdziwienia. Rodzinna atmosfera okazała się być trochę nadmuchana. Firma żyła plotkami. Przyjacielskość okazała się ciekawością a niekiedy i wścibskością. Noce w hotelu (który stał się moim domem, a dom hotelem) stały się uciążliwe. Chowałam się w swoim pokoju albo uciekałam z kilkoma osobami na nocne spacery modląc się by nie spotkać innych współpracowników próbujących wyciągnąć nas na kolejną zakrapianą imprezę lub kolację. Wielu osobom zależało by mieć co opowiadać innym. Miałam dosyć. Jedyne co mnie cieszyło to "klepanie kodu" i czwartkowe przyloty do domu.

Choć i po pewnym czasie programowanie dało mi się we znaki. Kiedy pracowałam z architektami software'owymi nad pewnym rozwiązaniem systemowym tworzonym specjalnie dla klienta cieszyłam się jak dziecko. Jeszcze większą radość sprawiło mi dostarczenie do testów modułu, nad którym zawalaliśmy noce i kombinowaliśmy by sprostać wymaganiom. I tutaj czar prysł. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że klient w międzyczasie zmienił wymagania, o czym poinformował mojego przełożonego. Niestety tej wiadomości nie przekazano dalej. Niby może zdarzyć się każdemu. U mnie nieustające zmiany (nie zawsze przekazywane dalej) stawały się normalnością.


Moje doświadczenia z wypaleniem zawodowym


Awantura i obiecanki

Byłam wściekła. Zrobiłam publiczną awanturę, za którą powinnam wylecieć z pracy. Tak się o dziwo nie stało. Inni konsultanci bili mi brawo, a przełożony przeprosił. Miało być lepiej... Nie było. Zgłaszałam problemy wszędzie. Od bezpośredniego przełożonego, projekt managera, swojego mentora po szefa odpowiedzialnego za projekt po stronie mojej firmy. Nie byłam sama. Inni robili podobnie. Jedyne co słyszałam to zapewnienia, że od teraz będzie lepiej i że już interweniowali. Dla udobruchania mnie (a może mojego rozjątrzonego ego) dostałam mały zespół, którym koordynowałam i z którym pracowałam ramię w ramię. Zmniejszono mi nawet ilość dni spędzanych u klienta. Od tego czasu latałam co 2 tygodnie. Miało być już lepiej... Nie było. Nie pomagały urlopy ani odciążenie od nadmiaru pracy. Nie znajdowałam lekarstwa na swój stan.

Wszystko mnie denerwowało a ludzie mnie irytowali. Czułam się bezsilna. Zaczęłam unikać wyjazdów i wyjść firmowych. Zapał do pracy, który miałam na początku przygasł - nic mnie nie cieszyło. Wypaliłam się. Harowałam jednak nadal, bo byłam profesjonalistką. Sytuacja w firmie nie wpłynęła na moją lojalność i poczucie obowiązku. Patrząc jedynie na moją efektywność - nic się nie zmieniło.


Powolny upadek

Stałam się zupełnie innym człowiekiem. Zaczęłam się buntować, głośno wyrażać swoje zdanie i być ironiczną na każdym kroku. Obawiano się mnie do tego stopnia, że nowych pracowników starano się odseparować ode mnie w obawie, że zniechęcę ich swoimi docinkami i szczerością. Nadal byłam dobrym pracownikiem, ale już nie wpasowywałam się w schemat firmy.

Atmosfera w pracy odbijała się również na moich relacjach prywatnych. Do dzisiaj jestem wdzięczna mojemu Partnerowi (obecnie Mężowi), że nie trzasną mnie czymś ciężkim. Zaczęliśmy się częściej kłócić o pierdoły. Bywałam nieznośna. Ciągle chodziłam poddenerwowana, a moje wesołe usposobienie zniknęło w otchłani rozgoryczenia. Wyładowywałam emocje w domu. Byłam chodzącą bombą.

Jakby tego było mało podupadłam na zdrowiu. Życie na walizkach, niezdrowy tryb życia i przede wszystkim stres odcisnęły piętno na moim zdrowiu. Zaczęło się latanie po lekarzach, liczne badania i wielomiesięczne kuracje antybiotykami. Mimo, iż od czasu zmiany pracy minęło już wiele lat - po dziś dzień borykam się z problemami zdrowotnymi. 


Potrzeba zmian i czyhające pułapki

Nie widziałam sensu dalszej pracy w tamtej firmie. Miałam chęć rzucić papierami wielokrotnie, ale rezygnowałam z tego pomysłu ze względu na przywiązanie do kilku osób. Trochę się zasiedziałam. Zanim podjęłam ostateczną decyzję i złożyłam wypowiedzenie szukałam kolejnej "idealnej" pracy. Tym razem miało być lepiej. To miała być odskocznia i całkowite przeciwieństwo korporacji, w której egzystowałam. I przyznam szczerze, że gdy w pewnej firmie odrzucono moją kandydaturę na ostatnim etapie rekrutacji słowami "ma Pani za wysokie kwalifikacje" byłam wściekła. No bo jak? 

Znalazłam inną pracę. Już nie tak lekką i nie tak "mało wymagającą" jak początkowo planowałam. Pracuję w tym miejscu po dziś dzień i ciągle czegoś się uczę. Patrząc z perspektywy czasu na odrzucenie i "zbyt wysokie kwalifikacje" jestem wdzięczna, że spotkałam na swojej drodze takich ludzi, którzy uchronili mnie przed kolejnym nieszczęściem. Nie chodziło o to, że się nie nadawałam. Po kilku miesiącach takiej pracy zanudziłabym się na śmierć. Uciekając od wypalenia zawodowego wpadłabym w pułapkę wynudzenia zawodowego. I znów byłabym nieszczęśliwa.

Czy mam żal do swojego pracodawcy, że nie wziął mnie na poważnie i nie uchronił przed odejściem z pracy, którą na prawdę lubiłam? Nie. Wina zawsze leży po środku. Nie mam do nikogo żalu. Mimo wszystkich niesnasek i zgrzytów będę miło wspominała tamten czas. Wiele się nauczyłam - nie tylko merytorycznie. Dzięki temu doświadczeniu jestem lepszym człowiekiem. Jestem pewniejszą, bardziej asertywną kobietą znającą swoją wartość i nie bojącą się iść pod prąd. 



Wypalenie zawodowe to choroba XXI wieku. Początkowo niewinne i błahe objawy potrafią mieć katastrofalne konsekwencje. Miałam to szczęście, że udało mi się uciec i na nowo czerpać radość z pracy. Moje ambicje i zapał nie umarły wraz z wypaleniem. Nie każdy miał jednak w życiu takiego farta jak ja. 

Jeśli chcecie się podzielić swoją historią związaną z wypaleniem zawodowym - nie krępujcie się. Jeśli nadal walczycie z problemem wypalenia nie obwiniajcie siebie i nie bójcie się prosić o pomoc specjalistów. Trzymam za Was kciuki!